Cześć! Dawno mnie tu nie było i choć za oknem zaczyna robić się coraz bardziej kolorowo to ja wciąż nie mogę pozbyć się wspomnień o lecie. Jestem zdecydowanie ciepłolubna i dlatego jesień i zima to dwie pory za którymi nie przepadam. 😄 Dlatego dzisiaj będzie jeszcze upalnie i wakacyjnie przynajmniej tutaj! 😃 Mówią, że jestem odważna choć nie wiem czy stwierdzicie to samo po przeczytaniu tego tekstu ale sprawdźmy to! 😄 Odwaga ma różne formy, może być odwaga i brak strachu przed niebezpiecznymi rzeczami, odwaga do ryzyka, odwaga w mówieniu to o czym myślisz, odwaga do wystąpień publicznych, odwaga w podejmowaniu nowych wyzwań, nawet odwaga w nawiązywaniu nowych znajomości. Dlaczego to rozgraniczam? Bo nie we wszystkich tych rzeczach jestem odważna co nie zmienia faktu, że zdarza mi się robić i te rzeczy w których tej odwagi mi brak. Staram się pokonać strach i odnaleźć w sobie odwagę. Teraz opowiem Wam o dwóch sytuacjach zupełnie innych ale w których potrzebna mi była odwaga. Pierwsza z nich będzie dużo przyjemniejsza i może nawet niektórzy pomyślą, że wcale wtedy nie była mi ona potrzebna. Też się nad tym zastanawiam, no ale do rzeczy! Podczas pobytu w Gdańsku, poza zabiegami, plażą i słońcem miałyśmy też czas na długie spacery. A więc odwiedziłyśmy Sopot i oczywiście słynne molo. Gdy wieczorem się po nim przechadzałyśmy to zauważyłyśmy piękny, luksusowy katamaran, który stał w porcie. Sta Maria - bo tak się nazywał - zachwycał swym wyglądem. Zauważyłyśmy, że można się nim wybrać na 1,5 godzinny rejs w określonych godzinach. Przez moją głowę przemknęła myśl, że cudownie byłoby tego doświadczyć. Wzięłyśmy ulotkę informacyjną i na tym się skończyło. Na razie. Po kilku dniach stwierdziłyśmy, że skoro jesteśmy nad morzem to fajnie byłoby móc przeżyć morską przygodę i wypłynąć w morze. Po poszukiwaniach w Internecie i kilku telefonach stwierdziłyśmy, że chcemy płynąć tym katamaranem, który widziałyśmy. Dla pewności jeszcze wykonałam telefon i zapytałam o możliwość wejścia na pokład dwóch osób na wózkach. Dostałam odpowiedź, że nie będzie problemu a więc zarezerwowałam miejsca. Po dotarciu na miejsce o wyznaczonej godzinie następnego dnia okazało się, że nie będzie to takie łatwe jak się wydawało. Podeszłyśmy do katamaranu i powiedziałyśmy, że jesteśmy, że miałyśmy zarezerwowane miejsca. Panowie, którzy sterowali katamaranem wyszli i mówią, że ok, nie ma problemu, zaraz nam pomogą wejść. Super! 😃 Tylko jak? Gdy zobaczyłam wąską kładkę, którą rozkładają i nad nią żyłkę czy drut to wiedziałam, że tamtędy nie ma szans, aby zmieścił się mój wózek wraz ze mną. Pomiędzy molo a katamaranem był jakiś metr przestrzeni a więc tylko woda. Tylko albo aż bo gdy usłyszałam, że mówią do siebie, że dwóch mnie będzie podawać i dwóch przejmować to... w sumie się nie bałam bo nie miałam na to czasu. 😄 Przez chwilę tylko przemknęło mi przez myśl, że przecież będę w powietrzu kilka metrów nad wodą trzymana przez obcych facetów 😄. Niby kusząca wizja ale co jeśli wózek się przechyli a ja wpadnę do wody? Nie brałam tego jako możliwą opcję w ogóle pod uwagę ale jednak w mojej głowie zakiełkowała taka myśl. Bardzo chciałam popłynąć a więc jestem pewna, że podjęłabym takie ryzyko. 😃 Na szczęście moja Mama wpadła na inny pomysł. Wzięła mnie na ręce i przeszła po tej wąskiej kładce oczywiście asekurowana przez innych a wózek został przeniesiony tak jak wyżej pisałam tylko beze mnie. To było znacznie bezpieczniejsze i łatwiejsze. 😃😊 Sam rejs był cudowny! Było ciepło, wręcz upalnie, bryza znad morza sprawiała, że wspaniale się oddychało, muzyka w tle dodawała klimatu a ja siedziałam i się relaksowałam, najpierw na wózku a potem na kanapie z której miałam jeszcze lepszy widok. 😍 Pod koniec jeszcze zrobiłam sobie zdjęcie z przystojnym Kapitanem. 😃😁 1,5 godziny rejsu minęło niczym chwila, mogłabym tak cały dzień! 😃 Jeśli chodzi o odwagę w tym przypadku to na pewno trochę jej potrzebowałam ale bardzo chciałam płynąć a więc przyszła ona sama. Troszkę adrenaliny to coś co lubię. 😄 W ogóle jeśli chodzi o odwagę i jakieś rzeczy typu pływanie, latanie itp. to nie ma we mnie czegoś takiego jak strach, bardziej bym to nazwała podekscytowaniem, lekkim zdenerwowaniem, nutką adrenaliny. 😃 Inaczej ma się kwestia odwagi w przypadku pobierania krwi. Tak, dobrze przeczytaliście cholernie boję się pobierania krwi i wbijania igły w żyłę. Mój strach nie jest po prostu czymś wymyślonym. Nie boję się tego dlatego, że to nieprzyjemne lub bolesne bo z bólem w moim życiu jestem oswojona i często jakoś sobie z nim radzę. Mój strach wynika z wielu wręcz traumatycznych dla mnie doświadczeń takich jak godzinne kłucie w szpitalu, aby znaleźć żyłę z której poleci choć odrobina krwi. Ściskanie rąk, nóg w poszukiwaniu żył, kłucie, ponowne ściskanie, które często bolało mnie bardziej niż samo ukłucie, wiercenie igłą w żyle na różne kierunki, wyciąganie i ponowne wkładanie igły, to było straszne i nieraz już pomimo wylania miliona łez nie miałam siły płakać. Po godzinie takich atrakcji miałam wszystkiego dość a było to częste podczas pobytu w szpitalu na zapalenie płuc lub oskrzeli. Moje słabe żyły nie wytrzymywały i nieraz codziennie trzeba było zakładać nowy wenflon, aby podać leki i antybiotyki. Dzisiaj tamten trudny okres ciągłych szpitali i chorób już za mną na szczęście ale trauma kłucia pozostała i ciężko ją pokonać dlatego jak ognia unikam laboratorium i pobierania krwi. Niestety czasem przychodzi taki czas, że trzeba zrobić wyniki badań i wtedy zaczyna się stres i strach. Właśnie ostatnio tego doświadczyłam. Odwlekałam to tak długo jak tylko mogłam aż w końcu przyszedł czas, że musiałam spojrzeć mojemu strachowi w oczy i z odwagą pojechać na te badania. Przed wypiłam dwie szklanki wody i zadbałam o to, aby moje dłonie były ciepłe bo to podobno ułatwia znalezienie żyły i płynięcie krwi. Z każdym kilometrem, który przybliżał mnie do laboratorium coraz bardziej mój żołądek skręcał się z nerwów. Gdy zaparkowałyśmy przed budynkiem poczułam, że zrobiło mi się niedobrze i zaraz chyba zwymiotuję. Wiem, że to wszystko przez stres ale nie mogłam tego powstrzymać. Najpierw próbki krwi Pani pobrała od mojej Mamy a następnie przyszła kolej na mnie. Byłam kompletnie poza tym miejscem, myślałam tylko o tym, żeby szybko poszło i jak najszybciej stamtąd wyjść. Modliłam się w duchu, żeby pomimo stresu, którym byłam cała, krew chciała płynąć i żeby udało się to za pierwszym ukłuciem. Przez dłuższą chwilę Pani oglądała moje ręce, najpierw lewą, potem prawą, później znowu lewą, aż w końcu zdecydowała się ukłuć. Gdy igła była już w żyle zamknęłam oczy, krew kapała do probówki wolno aczkolwiek zdecydowanie a ja liczyłam na to, że nie będą potrzebować jej zbyt wiele bo w każdej chwili strumyk mógł wyschnąć. Na szczęście dwie fiolki po chwili były zapełnione, igła została wyjęta a ja dostałam plaster na rękę. To koniec. W końcu. Choć wszystko trwało zaledwie kilkanaście minut to ja miałam wrażenie jakbym spędziła tam całą wieczność. To nie był mocny ból fizyczny (choć dłoń boli mnie do dziś), nieraz doświadczyłam dużo mocniejszego bólu, ten ból to bardziej ból psychiczny, który tkwi w mojej głowie bo po całej tej porannej akcji cały dzień czułam się mega zmęczona i wyczerpana. Nie fizycznie a psychicznie. To był dla mnie dużo większy akt odwagi aniżeli lot Cessną czy płynięcie katamaranem. To było dużo trudniejsze dla mnie ale cieszę się, że to zrobiłam. 😃 Bo właśnie odwaga to nie tylko pokonanie strachu ale oswajanie go krok po kroku. Ja tego strachu nie pokonałam (jeszcze!) ale rozpoczęłam oswajanie. Nie wiem czy kiedykolwiek go pokonam bo wiąże się on z wieloma niemiłymi wspomnieniami ale chociaż za każdym krokiem oswajania go będzie mi łatwiej robić kolejny. Noo... A więc oto ja, odważna Karolina. 😄 Ta, która pewnie nie bałaby się skoczyć ze spadochronem a boi się malutkiej igły w żyle. 😄 No cóż, jestem dziwna! 😄 I w sumie to dobrze mi z tym. 😄 Dwa akty odwagi ale jakże różne od siebie. Jeden łatwy, drugi cholernie trudny. Każdy z nas ma inne granice strachu i inne odwagi. Szanujmy to, akceptujmy ale nie pozwalajmy sobie na rezygnację z marzeń bo się czegoś boimy. Rozwijamy się dzięki temu, że wychodzimy dalej, poza nasze granice, głównie poza granice strachu. Gdyby nie to, że staram się to robić często to pewnie dzisiaj nie miałabym wielu cudownych wspomnień. 😊😃 A więc pamiętaj, najpierw oswajaj swój strach a z czasem go pokonasz! 😃 Miłego dnia Kochani! 😘 Pozdrawiam 😃
top of page
bottom of page